**”Listy z okopów i ich cenzura: Jak państwa kontrolowały nastroje społeczne i morale żołnierzy podczas I Wojny Światowej?”**

**"Listy z okopów i ich cenzura: Jak państwa kontrolowały nastroje społeczne i morale żołnierzy podczas I Wojny Światowej?"** - 1 2025

Poczta polowa i stalowe nożyce cenzury

Gdy w 1914 roku wybuchła Wielka Wojna, miliony mężczyzn znalazło się nagle w obcych krajach, w błotnistych okopach, pod ciągłym ostrzałem. Listy stały się jedynym łącznikiem między frontem a domem – przeciętny żołnierz wysyłał ich kilkanaście miesięcznie. Państwa walczące szybko zrozumiały, że ta korespondencja to nie tylko prywatne sprawy, ale potężne narzędzie kształtowania nastrojów. I sięgnęły po nożyce.

Cenzura działała na niespotykaną wcześniej skalę. W samej tylko armii brytyjskiej w 1917 roku zatrudniano ponad 6 tysięcy cenzorów, głównie oficerów rezerwy znających języki obce. Przeglądali oni dziennie setki, czasem tysiące listów. Nie wolno było pisać o lokalizacji jednostki, stratach, warunkach bytowych ani krytykować dowództwa – wspominał w pamiętnikach niemiecki kapral Franz Schmitt. Wycinano całe akapity, czasem niszczono listy w całości.

Inżynieria społeczna na masową skalę

Rządy nie ograniczały się tylko do wycinania niewygodnych fragmentów. Tworzono całe systemy manipulacji. W Niemczech wprowadzono specjalne karty pocztowe z gotowymi zdaniami do podkreślenia – żołnierz mógł wybrać tylko Jestem zdrowy lub Jestem ranny, nie miał miejsca na osobiste refleksje. Francuzi z kolei zachęcali do pisania listów wzorcowych, które potem drukowano w gazetach jako przykład patriotycznej postawy.

Najbardziej wyrafinowane były działania brytyjskie. Tamtejsi cenzorzy nie tylko usuwali treści, ale często podrzucali własne narracje. Gdy w listach pojawiały się skargi na brak amunicji, dopisywano: Ale nasi dzielni chłopcy i tak dają sobie radę. Rodziny w Anglii otrzymywały więc obraz pełen heroizmu, choć oderwany od śmierdzącej rzeczywistości okopów. Statystyki są wymowne – podczas gdy w prywatnych dziennikach żołnierzy dominują opisy brudu i strachu, w zachowanej korespondencji oficjalnej te motywy pojawiają się pięciokrotnie rzadziej.

Listy jako broń psychologiczna

Wojskowi psycholodzy szybko zauważyli, że kontrola korespondencji to nie tylko kwestia utrzymania tajemnicy wojskowej. Listy z frontu kształtowały morale zarówno żołnierzy, jak i ludności cywilnej. Austriackie ministerstwo wojny wydało w 1915 roku tajny memorandum: Każdy list pełen zwątpienia jest jak kula karabinowa wymierzona w piersi naszej armii. Stąd drakońskie kary – za demoralizujące treści można było trafić do jednostki karnej, co w praktyce często oznaczało wyrok śmierci.

Paradoksalnie, cenzura czasem działała na korzyść żołnierzy. Wielu z nich, nie chcąc martwić rodzin, świadomie pisało półprawdy. Droga Mamo, u nas wszystko w porządku, tylko trochę zimno – takie zdanie mogło oznaczać, że autor siedzi w okopie pełnym gnijących zwłok, ale cenzura dawała mu alibi, by nie opisywać koszmaru. Rodziny domyślały się prawdy po lukach w tekście, po nienaturalnie pogodnym tonie, ale oficjalnie wszystko było w najlepszym porządku.

Szara strefa komunikacji

Żołnierze nie byli jednak bezbronni wobec systemu. Kwitł nielegalny przemyt listów – przez sanitariuszy, woźniców, nawet przez jeńców wymienianych podczas krótkich rozejmów. Powstał też cały system kodów: informację o śmierci kolegi przekazywano np. jako Zosia wyszła za mąż, miejsce bitwy oznaczano nazwą ulicy z rodzinnego miasta. Cenzorzy walczyli z tym, tworząc słowniki kodów, ale wojna zawsze była o krok do przodu.

Najciekawsze jednak było to, że sama cenzura czasem wymykała się spod kontroli. W 1916 roku w rosyjskiej armii wybuchł skandal, gdy okazało się, że żołnierze celowo wstawiają do listów podejrzane zwroty, by cenzorzy wykreślali akurat te fragmenty, które nadawcy i tak chcieli usunąć. To gra w kotka i myszkę trwała przez całą wojnę, pozostawiając po sobie morze pokreślonych atramentem kartek – milczących świadków wielkiej machiny kontroli.

Dzisiaj, czytając te pożółkłe listy w archiwach, widzimy przede wszystkim luki – białe plamy po wyciętych fragmentach, czarne ślady cenzorskiego atramentu. Ale może właśnie te braki mówią najwięcej? O państwach, które bały się prawdy własnych obywateli. O żołnierzach, którzy próbowali zachować resztki człowieczeństwa w nieludzkich warunkach. I o tym, że nawet najdokładniejsza cenzura nie jest w stanie całkowicie zabić prawdy – może ją tylko na chwilę ukryć pod grubą warstwą politycznej propagandy.