**”Kultura Grzebania Umysłów”: Samobójstwa i Zaburzenia Psychiczne w Armii Austro-Węgierskiej podczas I Wojny Światowej – Studium Przypadku i Strategie Radzenia Sobie**

**"Kultura Grzebania Umysłów": Samobójstwa i Zaburzenia Psychiczne w Armii Austro-Węgierskiej podczas I Wojny Światowej – Studium Przypadku i Strategie Radzenia Sobie** - 1 2025

Wojna, która zabijała duszę: zapomniana trauma żołnierzy CK Armii

Gdy mówimy o I wojnie światowej, najczęściej przychodzą nam na myśl okopy, gazy bojowe i miliony poległych. Rzadko wspomina się jednak o tym, co działo się w umysłach tych, którzy przeżyli. Armia Austro-Węgierska, ta mozaika narodów i kultur, stała się sceną niewidzialnej tragedii – epidemii zaburzeń psychicznych i samobójstw. Oficjalne statystyki są niepełne, ale zachowane raporty medyczne mówią o setkach przypadków nerwicy frontowej i dziesiątkach żołnierzy, którzy samodzielnie przerwali swoje cierpienie. To nie były pojedyncze przypadki, lecz systemowy problem, który dowództwo długo bagatelizowało, nazywając go brakiem charakteru.

Wielonarodowy charakter armii dodatkowo komplikował sytuację. Czeski piechur, węgierski huzar i galicyjski rekrut – każdy z nich doświadczał wojny inaczej, ale wszystkich łączyło jedno: poczucie obcości w machinie, która nie dbała o ich zdrowie psychiczne. Listy żołnierzy pełne są opisów załamania nerwowego, chronicznego lęku i poczucia bezsensu. Niektóre z tych relacji przetrwały w archiwach, inne zniknęły razem z ich autorami, którzy wybrali samotną śmierć zamiast kolejnego dnia w piekle okopów.

Piekło w umyśle: symptomy i przyczyny kryzysu

Lekarze frontowi notowali całą gamę symptomów: od drżenia rąk i utraty mowy, przez stany lękowe, po całkowitą apatię. W dokumentach pojawiały się określenia jak shell shock czy Kriegsneurose, ale mało kto rozumiał mechanizmy tych zaburzeń. Przyczyn było wiele – ciągłe ostrzały artyleryjskie, widok rozkładających się ciał, głód i brak snu. Jednak kluczowym czynnikiem okazała się beznadziejność sytuacji. Żołnierze CK Armii często nie rozumieli, za co walczą, zwłaszcza gdy w okopach spotykali rodaków z przeciwnej strony frontu.

Interesujący jest regionalny rozkład przypadków. W jednostkach węgierskich i chorwackich notowano mniej samobójstw niż wśród Czechów czy Galicjan. Historycy spekulują, że mogło to wynikać z różnic kulturowych w postrzeganiu honoru i męskości. Jednak wszędzie powtarzał się ten sam schemat – po początkowym entuzjazmie przychodziło załamanie, zwykle po kilku miesiącach na pierwszej linii. Szczególnie tragiczne były przypadki żołnierzy, którzy po wyzdrowieniu byli zmuszani do powrotu na front, często z tragicznym skutkiem.

Reakcja dowództwa: od zaprzeczenia do prymitywnych terapii

Pierwsze reakcje oficerów były przewidywalne – oskarżenia o tchórzostwo i symulację. Część dowódców wierzyła, że problem rozwiąże kara. Zachowały się rozkazy grożące sądem polowym za samowolne odebranie sobie życia. Jednak gdy skala zjawiska stała się niemożliwa do ukrycia, zaczęto tworzyć prowizoryczne oddziały psychiatryczne. Leczenie przypominało średniowieczne praktyki – elektrowstrząsy, zimne prysznice i izolację. Paradoksalnie, to właśnie w Austro-Węgrzech po raz pierwszy zastosowano terapię zajęciową, choć jej celem było głównie jak najszybsze przywrócenie żołnierza do walki.

Sytuacja poprawiła się nieco po 1916 roku, gdy do armii wcielono więcej psychiatrów. Niektórzy z nich, jak profesor Wagner-Jauregg (późniejszy noblista), próbowali wprowadzić nowocześniejsze metody. Niestety, brakowało środków i czasu. Co charakterystyczne, w dokumentach wojskowych rzadko pojawia się słowo trauma – zastępowano je eufemizmami jak wyczerpanie nerwowe. Dopiero po wojnie okazało się, że wielu dezerterów cierpiało na ciężkie PTSD, choć wtedy nikt jeszcze nie używał tej nazwy.

Strategie przetrwania: jak żołnierze radzili sobie z szaleństwem

Wbrew pozorom, żołnierze nie byli biernymi ofiarami. Rozwinęli cały arsenał nieformalnych mechanizmów obronnych. W listach i pamiętnikach często pojawia się motyw drugiej osobowości – stworzenia mentalnego rozdziału między codziennym życiem a koszmarem walki. Popularne były też rytuały, jak wspólne śpiewanie czy gry hazardowe. W niektórych jednostkach tworzono nawet swoiste grupy wsparcia, gdzie żołnierze dzielili się doświadczeniami – coś, co dziś nazwalibyśmy peer counseling.

Niektórzy uciekali w alkohol, co spotykało się z dezaprobatą dowództwa, ale było tolerowane jako mniejsze zło. Inni szukali ukojenia w religii – modlitewniki z tego okresu często noszą ślady intensywnego używania. Szczególnie wzruszające są przypadki żołnierzy, którzy prowadzili skryptywne dialogi z bliskimi w wyobraźni, pisząc listy, których nigdy nie wysłali. To pokazuje, jak silna była ludzka potrzeba zachowania przyczepności do normalności.

Konsekwencje dla morale i efektywności bojowej

Skutki psychicznych problemów żołnierzy były widoczne w statystykach. Jednostki z wysokim wskaźnikiem samobójstw miały też większy odsetek dezercji i przypadków niesubordynacji. Co ciekawe, w ostatnich latach wojny, gdy morale było najniższe, zmniejszyła się liczba samobójstw – być może dlatego, że więcej żołnierzy decydowało się na ucieczkę zamiast śmierci. Analiza dokumentów sugeruje, że problem był szczególnie dotkliwy w jednostkach stacjonujących na froncie wschodnim, gdzie warunki bytowe były najgorsze.

Dowództwo próbowało przeciwdziałać, organizując koncerty i przedstawienia teatralne. W archiwach zachowały się nawet plakaty zapraszające na wieczory rozrywkowe mające na celu utrzymanie ducha bojowego. Te wysiłki często przynosiły efekt przeciwny do zamierzonego – żołnierze widzieli w nich jedynie dowód na oderwanie dowódców od rzeczywistości. Paradoksalnie, najskuteczniejszym lekarstwem okazało się… braterstwo broni. Jednostki o silnych więziach koleżeńskich radziły sobie lepiej psychicznie, nawet w ekstremalnych warunkach.

Wojna po wojnie: zapomniani weterani

Gdy zawarto rozejm, problem nie zniknął. Weterani z zaburzeniami psychicznymi często nie otrzymali należnej pomocy. W nowo powstałych państwach byli niewygodnym przypomnieniem przeszłości. W Austrii próbowano stworzyć system opieki, ale brakowało funduszy. Na Węgrzech wielu byłych żołnierzy trafiło do przytułków. Najgorzej mieli się ci w Galicji, która po wojnie pogrążyła się w chaosie. Niektórym udało się znaleźć ukojenie w ruchach religijnych lub społecznych, inni do końca życia walczyli z demonami przeszłości.

Dziś, po stu latach, ich cierpienie wreszcie zaczyna być dostrzegane. Badacze odnajdują w archiwach zapomniane dokumenty, odtwarzając losy tych, których umysły zostały pogrzebane żywcem. Być może najważniejszą lekcją z tej historii jest to, że wojna nigdy nie kończy się dla tych, którzy ją przeżyli. Ich walka trwa – czasem do ostatniego tchnienia. Pamiętając o nich, powinniśmy też pamiętać, że każdy konflikt zostawia blizny niewidoczne gołym okiem, ale nie mniej bolesne od tych fizycznych.